Szedłem za Tobą, Panie Jezu, w Hostii utajonym
Warto chyba dziś przypomnieć sobie homilię kardynała Konrada Krajewskiego z 2014r., wtedy jeszcze biskupa pomocniczego diecezji łódzkiej:
Szedłem za Tobą, Panie Jezu, w Hostii utajonym… I tak idąc za Tobą ulicami naszego miasta myślałem o tym, jak Ty nie mieścisz się w kościele. Jak bardzo pragniesz z niego wychodzić, żeby brać udział w naszym codziennym życiu. W moim życiu. Pan idzie z nieba… Zagrody nasze widzieć przychodzi, i jak się Jego dzieciom powodzi. Największy Skarb, jaki mamy w Kościele, to Najświętszy Sakrament. To Twoja Obecność pod postaciami chleba i wina. Prostszych znaków nie da się już wymyślić. Garść mąki, kropla wody, słowa kapłana – świętego lub nie, i stajesz się obecny wtedy, kiedy my chcemy! Kiedy my Cię przywołujemy na ołtarz. Co za pokora i posłuszeństwo?! Możemy się Tobą karmić, adorować lub… nie zwracać na Ciebie uwagi nawet przez całe życie! Możemy Cię także zaprosić do naszego życia i pozwalać Ci wychodzić z kościoła po każdej Komunii św. Po każdej spowiedzi. Wtedy ja staję się monstrancją, wtedy ja staję się Twoim tabernakulum. Wtedy ja Cię noszę w sobie i mogę Cię zabrać ze sobą wszędzie gdzie idę. Do szkoły, na uczelnię, do mojego domu, do rodziny rozbitej, skłóconej, rozwiedzionej. Mogę Cię zabrać tam, gdzie sobie w życiu nie radzę, nawet w miejsca gdzie moja miłość po błocie chodzi.
Dlaczego więc Ciebie nie widać na ulicach naszego miasta, w naszych urzędach, w naszych rodzinach? Dlaczego nie roznosimy Twojego zapachu dokądkolwiek idziemy? A może to nie jest problem Twojej obecności, ale mojej wiary? Wynoszę Cię z kościoła, ale nikt Cię we mnie nie rozpoznaje. Może ja Cię zasłaniam sobą: nie staję się znakiem widzialnym Twojej rzeczywistości niewidzialnej?
Podczas pielgrzymki na Ukrainę w 2001 roku byliśmy z Ojcem Świętym Janem Pawłem II we Lwowie. W godzinach popołudniowych odbywało się spotkanie z wiernymi, przede wszystkim młodymi. Tańce, śpiewy, lwowskie przyśpiewki, przemówienie Papieża. A tu nagle zerwał się wiatr i nastąpiło oberwanie chmury. Dokładnie tak jak w minionych dniach w niektórych zakątkach Polski. Deszcz tak niemiłosiernie uderzał w blaszany dach podium, na którym siedział i przemawiał Papież, że chyba Ojciec Święty sam siebie nie słyszał! Ludzie skuleni i przemoczeni z wielkim strachem patrzyli na to, co się dzieje. Koniec świata! Nagle Jan Paweł II odłożył kartki, przysunął mikrofon i zaczął śpiewać: Nie lij deszczu nie lij, bo cię tu nie trzeba… Arcybiskup Marini spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Nie rozumiał, co śpiewał Papież i był przekonany, że Ojcu Świętemu coś się stało: wiek, choroba, zmęczenie, bezradność… Nagle przestało padać. Zaczynało wychodzić piękne słońce. Papież – jak gdyby nigdy nic – wrócił do przygotowanego tekstu. Widziałem wiarę nie do wiary! Staliśmy osłupiali. Zapomnieliśmy, że wiara – jak uczył ks. Jan Twardowski – jest cudem ufności po ciemku. Zapomnieliśmy o słowach Jezusa: zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję, a nawet większe od tych uczyni (J 14, 12)! Dlaczego my – choć przecież wierzymy – nie czynimy cudów?
Inne spotkanie związane z Janem Pawłem II miało miejsce na Placu św. Piotra zaledwie półtora miesiąca temu. Kanonizacja! Setki tysięcy wiernych z całego świata stało całą noc w wąskich uliczkach Rzymu. Bali się zasnąć, choć w ścisku można było to zrobić nawet na stojąco. Wszyscy czekali na otwarcie Placu. Tuż przed rozpoczęciem celebracji pojawiła się mżawka i pierwsze krople deszczu. Siedziałem w sektorze dla koncelebransów. Prawie wszyscy zaczęli rozglądać się za parasolami, które roznosiły służby porządkowe. Jakoś nie my-śleliśmy wtedy, by zwrócić się do Boga, jak Jan Paweł II, a właściwie już za Jego pośrednictwem: Panie, po to zebrałeś tu od wczoraj te setki tysięcy ludzi, by ich wykąpać w deszczu? Po dalekich podróżach są niewyspani i zmęczeni, a tu jeszcze deszcz! Jeśli tak, to ja stąd idę… Nie masz miłosierdzia nad nimi?
To rozglądanie się za parasolami było znamienne: nigdy nie uczynimy żadnego cudu, jeśli zawsze będziemy myśleli tylko o sobie. Ale chyba w tym wielkim zgromadzeniu był jednak ktoś, kto targował się z Bogiem, a może Go nawet szantażował? Tak, jak matka modli się za swoje dziecko! Jest gotowa przyjąć na siebie wszystko, byle tylko było zdrowe, byle tylko znowu było dobre – zmieniło swoje życie, wyszło z nałogu!
Dlaczego – choć wierzymy – nie czynimy cudów? Przecież przy każdej spowiedzi napełniamy się łaską Boga, spożywamy Go, nosimy Go w sobie! Może dlatego, że jednak Panu Bogu tak do końca nie ufamy? Zapominamy, że najkrótszym wyznaniem wiary jest: Jezu ufam Tobie! Nie sobie!
Dlaczego nie czynimy cudów? Nigdy nie uczynię żadnego cudu, jeśli zawsze myślę tylko o sobie! Kiedy jestem zjednoczony z Bogiem, kiedy staję się Jego monstrancją, Jego tabernakulum, kiedy pozwalam Jezusowi mieszkać we mnie – to już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). To On dokonuje cudów! Jeśli zaproszę Go do mojego życia, nawet tego niepoukładanego, to nie tylko On je uporządkuje, ale sprawi, że zacznę roznosić po wszystkich miejscach woń Jego obecności (2 Kor 2, 14), że ja zacznę promieniować Bogiem. Kiedy jestem z Bogiem, wszystko, czego się dotykam, zaczyna być przemienione.
Przed przyjęciem Komunii św. poganin, rzymski żołnierz, który wdarł się do każdej naszej Eucharystii, daje nam świadectwo, uczy nas prawdziwej wiary: Panie nie jestem godzien, abyś wszedł pod mój dach, ale powiedz tyko słowo…, a wszystko zmieni się w moim życiu, w mojej rodzinie, w moim mieście w mojej szkole i pracy. Jezu obdarz mnie pokojem, o którym mowa w dzisiejszej Ewan-gelii, tak, aby każdy człowiek, który mnie dzisiaj spotka, nie spotkał mnie, ale Ciebie. Zostań Panie z Nami, abyśmy się stali dowodem na Twoje istnienie. Amen.
A tak szliśmy w Mirowie za Jezusem w Hostii utajonym:
Wideo:
Galeria zdjęć: