Z Mirowa do Medziugorie, cz. 7 – W pobliżu nieba
Jeszcze jeden krok, jeszcze jeden bolesny kamień, jeszcze jedna kropla cieknącego z czoła potu. Przystajemy, każdy siada, gdzie może albo staje wokół nieco większej od człowieka szarej płaskorzeżby. Wsłuchujemy się w słowa modlitwy różańcowej prowadzonej przez uczestników naszej pielgrzymki. Nie słyszymy ich bezpośrednio, ale przez słuchawki podłączone do radioodbiorników, w jakie każdy z nas jest wyposażony. Czasami gubimy zasięg a wtedy zamiast modlitwy słychać fragment jakiejś chorwackiej audycji radiowej. Po skończonej dziesiątce, w słuchawkach zaczyna brzmieć głos p. Ludwika opwiadającego o objawieniach, o widzących, o Medziugorie, o cudach. I my czekamy na cud, ale na razie pora ruszać dalej. Zakładamy plecaki na przemoczone podkoszulki, do rąk bierzemy buty i stawiamy kolejne kroki na stromej górze Podbrdo w pobliżu przysiółka Bajkovici, na której w 1981r. po raz pierwszy widzącym objawiła się Gospa. Pokonując boso strome wzniesienie kierujemy się do miejsca, w którym świat po raz pierwszy miał usłyszeć ostatnie wezwanie.
Po drodze mijamy innych pielgrzymów, w ich twarzach widzimy te same emocje, tą samą tęsknotę, to samo pragnienie cudu. Gdy rozejrzymy się wokół, podziwiać możemy zapierającą dech w piersiach panoramę Medziugorie i okolic. Dostrzeżemy znany nam już Kriżevac albo kośćiół św. Jakuba, dokąd kierujemy się codzinnie na wieczorną modlitwę. Czasami widok przysłoni nam jakiś nieznany w Polsce krzew, na którym wisi sobie bliżej nieokreślony owoc.
Z kolejnymi stacjami przybliżamy się do nieba i do figury Maryi. Fizycznie jest coraz ciężej, ale też duchowa atmosfera gęstnieje. Twarze stają się coraz bardziej skupione, niektóre ekstatyczne, inne wyrzeźbione cierpieniem, jeszcze inne otoczone aureolą nadziei. Chyba nie ma pojedynczej osoby, która nie doświadczałaby czegoś Wielkiego. Większość ma już gotowe listy do Gospy, inni napiszą je na miejscu, by wrzucić je w czasie modlitwy za okalający figurę płotek. Tajemnicą każdego z nas są słowa, jakie powierzyliśmy Matce Bożej, ale wiadome jest, że każdy z nas dźwiga ze sobą cały plecak próśb, dziękczynienia, trosk, pytań i pragnień.
Jest południe, a my jesteśmy na miejscu. Po chwili oczekiwania, znajdujemy wolne miejsce na murku wokół figury, klękamy i zatapiamy się w modlitwie. Dyskretnie wsuwamy karteczki z naszymi listami za płotek. Po chwili wstajemy, robimy pamiątkowe zdjęcia z Maryją i siadamy na pobliskich kamieniach. Zanim zejdziemy, możemy nacieszyć się widokiem Maryi. Ale nie w kontemplacji tkwi niesamowitość tego niby błogiego czasu. To właśnie teraz się wszystko zaczyna.
Na początku było Słowo, a słowo znajduje się w Piśmie Świętym. Na chybił trafił otwieramy Księgę i czytamy słowa, które się nam ukazują. I nagle widzimy wskazówkę, potwierdzenie wyboru, odpowiedź na dręczące pytanie, zachętę do działania. Na kartach Pisma zapisane jest odwieczne pragnienie miłości, wyryte w sercu każdego z nas przez Stwórcę. Na Podbrdo, Duch Święty sam przewraca karty wypełnione Bożym przesłaniem do każdego z nas, które odsuwa strach i każe budować na fundamencie Chrystusa. Gospa przemawia w działaniu, we wzruszeniu, w znakach.
Duch Święty działa na Podrbdo na różne sposoby, nie tylko w rozeznaniu w Piśmie. Najbardziej spektakularne są spoczynki. Kapłan błogosławi a błogosławiony doznaje na krótką chwilę mistycznego ukojenia i oderwania się od rzeczywistości. Wypełniony błogim pokojem Boga upada bezboleśnie na kamienistą ziemię. Niektórzy otrzymują dar łez, inni niepohamowanego śmiechu. Dla częśći z nas, morze łask rozleje się dopiero w domu.
Pora wracać. Teraz już wiemy, jak mogli się czuć apostołowie na górze Tabor. Oni doświadczyli przemienienia Pańskiego, my doznaliśmy przemiany naszych serc. Nie możemy rozbic namiotów i kontemplować nasz błogostan. Schodzimy na ziemię, gdzie mamy nieść nasze świadectwo.