Ci, którzy dobrze zagrali swoją rolę
Uroczystość Wszystkich Świętych skłania nas co roku do zadawania sobie pytań o istotę świętości. Sługa Boży abp Fulton J. Sheen, znany z płomiennych audycji telewizyjnych cieszących się niesamowitą popularnością w latach 50-tych, podsuwa nam mądrą interpretację chrystusowej definicji świętości podanej w “ośmiu błogosławieństwach”:
Święty postrzega świat jako przedsionek dworu Ojca i jako kładkę prowadzącą do Królestwa Niebieskiego. Święty jest kimś, dla kogo wszystko na świecie jest sakramentem. Ściśle rzecz biorąc, istnieje tylko siedem sakramentów, lecz w szerokim znaczeniu tego słowa wszystko na świecie jest sakramentem, gdyż wszystko na świecie może służyć uświęceniu. Święty nigdy nie narzeka na żaden ze swoich obowiązków stanu, gdyż wie, że „cały świat jest sceną, a wszyscy ludzie są jedynie aktorami”. Dlaczego zatem ten, kto gra rolę króla w koronie z tombaku z cynowym mieczem u boku, miałby myśleć, że jest lepszy od tego, kto gra rolę wieśniaka, skoro – gdy opada kurtyna – każdy z nich jest po prostu człowiekiem? Podobnie dlaczego ktoś, komu dane jest cieszyć się w tym świecie zaszczytami i bogactwem, miałby wierzyć, że jest lepszy od kogoś, kto nie posiadł być może złota lub światowych nauk? Dlaczego miałby się szczycić swą tombakową koroną oraz cynowym mieczykiem i myśleć, że jest lepszy od kogoś, kto gra pomniejszą rolę w wielkim dramacie życia? Gdy opadnie kurtyna Sądu Ostatecznego, nikt nas nie spyta, którą rolę graliśmy, lecz jak dobrze zagraliśmy tę rolę, którą nam przydzielono.
Święty jest zatem kimś, kto nauczył się uduchawiać, uświęcać i uszlachetniać wszystko na świecie, i czynić to przedmiotem modlitwy. Nawet najbardziej pospolite zajęcie można uduchowić, a nawet największe cierpienie można uszlachetnić. Jedynie ci, którzy nie rozwinęli w sobie tego zmysłu, przegapiają wiele szans na to, aby z każdej sytuacji życiowej uczynić modlitwę lub aby wyciągnąć z niej Boską lekcję. Wiele stuleci temu, według historii być może apokryficznej, na ulicach Florencji stał piękny blok marmuru z Carrary, który został pocięty i uszkodzony przez pewnego pośledniego artystę. Inni przeciętni artyści przechodzili i narzekali, jak można było zniszczyć tak piękny blok marmuru. Pewnego dnia przechodził tamtędy Michał Anioł i poprosił o przeniesienie tego bloku do jego pracowni. Poddał następnie ów marmur swojemu dłutu, swemu geniuszowi i natchnieniu. Wydobył z niego nieśmiertelny posąg Dawida. Nauka, jaka płynie z tej historii, jest taka, że nic nie jest tak podłe i nikczemne, aby nie można było tego odzyskać, że żadna praca nie jest zbyt podrzędna, aby nie można było jej nadać znamion świętości i że wszystko, co zostało poniżone, można na powrót wywyższyć.
W rynsztoku świata była kropla wody – ohydna, brudna, w zastoju. Wysoko w niebiosach dostrzegł ją promień słońca, przebił się przez lazur nieba aż do kropli, musnął ją swym pocałunkiem, napełnił ją nowym, przedziwnym życiem i nadzieją, a wreszcie uniósł ją coraz wyżej i wyżej, ponad chmury, pozwalając jej spaść pewnego dnia jako płatek niepokalanego śniegu na górski szczyt. Podobnie nasze własne żywoty – monotonne, jednostajne, znużone żywoty w tym spracowanym świecie – mogą zostać uszlachetnione, uduchowione i uświęcone pod warunkiem, że zaprosimy do nich Kogoś, kto dostrzegł apostolską gorliwość w soli; pod warunkiem, że roziskrzymy ich podobną do węgla ciemność elektrycznym płomieniem miłości, który sprawi, że zabłysną niczym diamenty; pod warunkiem, że zaprosimy do naszych żywotów natchnienie wielkiego Kapitana, który na pierwszej linii walki niesie pięć swoich Ran rozświetlonych wiecznym światłem.
A w naszej parafii, po sumie odbyła się tradycyjna procesja na cmentarz połączona z wypominkami i modlitwą różańcową.
Wideo:
Zdjęcia: